Droga do sprawiedliwości – jak prawnicy pomagają ofiarom oszustw finansowych

Droga do sprawiedliwości – jak prawnicy pomagają ofiarom oszustw finansowych

2025-01-14

Oszustwo finansowe różni się od kradzieży. Złodziej zabiera portfel — wiadomo, kim był i co zrobił. Oszust zabiera coś więcej i robi to za zgodą ofiary. To ona podpisała dokumenty, ona przelała pieniądze, ona uścisnęła dłoń. Dlatego oszukani rzadko zgłaszają się po pomoc od razu. Najpierw muszą zrozumieć, że w ogóle zostali oszukani. Potem — że to nie ich wina.

Strata finansowa — owszem, jest dotkliwa. Ale nie ona paraliżuje. Paraliżuje coś innego: odkrycie, że świat nie działa według zasad, które człowiek uważał za oczywiste. Że można wszystko robić właściwie i mimo to zostać okradzionym. Że rozsądek, ostrożność, doświadczenie życiowe — wszystko to okazało się niewystarczające.

Oszustwo finansowe nie jest zwykłą kradzieżą. Złodziej zabiera portfel. Oszust zabiera coś więcej — zabiera wiarę, że człowiek potrafi odróżnić prawdę od fałszu.

Wtedy, w tej ciemności, pojawiają się głosy. Trafiają do skrzynki mailowej, wyskakują w reklamach, dzwonią o nieprawdopodobnych porach. Oferują pomoc. Mówią: odzyskamy pańskie pieniądze. Gwarantujemy sukces. Mamy specjalne metody, kontakty, możliwości.

Trzeba to powiedzieć jasno: w większości przypadków są to następni oszuści.

Polują na ludzi zranionych. Wiedzą, że człowiek oszukany jest jednocześnie zdesperowany i zawstydzony. Że chce naprawić sytuację, zanim dowiedzą się bliscy. Że zapłaci niemało za nadzieję, nawet wątłą. Mechanizm jest bezwzględny w swojej prostocie — ofiara pierwszego oszustwa staje się ofiarą drugiego. Potem czasem trzeciego.

Jak więc odróżnić?

Istnieje prosta zasada. Kto obiecuje pewność — kłamie. Kto gwarantuje odzyskanie środków — kłamie. Kto żąda dużych pieniędzy z góry, zanim cokolwiek zbadał — kłamie albo jest niekompetentny, co w praktyce wychodzi na to samo.

Uczciwy prawnik mówi: przeanalizuję pańską sprawę. Powiem, jakie widzę możliwości. Powiem też, jakie widzę przeszkody. I powiem prawdę, nawet jeśli ta prawda jest trudna.

Praca zaczyna się od dokumentów. Od papierów, które w dniu oszustwa wydawały się bez znaczenia — potwierdzeń, umów, korespondencji, wyciągów. Teraz każdy z nich może okazać się istotny. Ale tu pojawia się pierwszy problem: internet jest ulotny. Strona, która wczoraj istniała, dziś może zniknąć. Konto, z którego pisano, zostaje usunięte. Ślady zacierają się, i to szybko.

Dlatego pierwszą czynnością jest zabezpieczenie dowodów. Zrzuty ekranu. Archiwizacja stron. Zapisanie każdego adresu, każdej daty, każdej godziny. To praca żmudna, wymagająca cierpliwości i systematyczności. Nie ma w niej nic efektownego. Ale bez niej nie ma sprawy.

Potem przychodzi moment, którego wielu oszukanych się obawia: zawiadomienie organów ścigania. Ludzie boją się tego kroku. Boją się urzędów, procedur, pytań, które każą im przyznać, że dali się oszukać. Boją się wzroku policjanta, w którym — słusznie czy nie — dostrzegają ocenę.

Trzeba przejść przez ten próg.

Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa to dokument, który uruchamia machinę. Od jego jakości zależy, czy machina ta ruszy sprawnie, czy zatrzyma się już na początku. Dobrze przygotowane zawiadomienie — precyzyjne, udokumentowane, wskazujące konkretne czyny i osoby — ma większą szansę na poważne potraktowanie niż ogólnikowa skarga.

Równolegle może toczyć się postępowanie cywilne. Pozew o odszkodowanie. Wniosek o zabezpieczenie majątku dłużnika. W sprawach międzynarodowych — a oszustwa finansowe coraz częściej przekraczają granice — pojawiają się pytania o jurysdykcję, o prawo właściwe, o możliwość egzekucji wyroku w innym kraju.

I jeszcze jedno trzeba powiedzieć, choć jest to trudne.

Wiele spraw kończy się niepowodzeniem.

Sprawca znika. Pieniądze zostają przetransferowane do jurysdykcji, skąd nie sposób ich odzyskać. Majątek, który teoretycznie istnieje, okazuje się niedostępny. Terminy przedawnienia upływają. Sądy w różnych krajach wydają sprzeczne orzeczenia.

Uczciwy prawnik mówi o tym na początku, nie na końcu. Mówi: oto jakie widzę ryzyka. Oto jakie widzę ryzyka. I pyta: czy mimo to chce pan działać?

Wielu odpowiada: tak.

Nie zawsze dlatego, że wierzą w odzyskanie pieniędzy. Czasem dlatego, że potrzebują poczucia, iż nie poddali się bez walki. Że zrobili, co mogli. Że oszust — nawet jeśli uniknie kary — przynajmniej musiał się tłumaczyć, ukrywać, uciekać.

Jest w tym coś ważnego. Człowiek oszukany został pozbawiony kontroli nad własnym życiem. Ktoś inny podjął za niego decyzję, jak rozdysponować jego pieniądze. Podjęcie działań prawnych — nawet jeśli ich wynik jest niepewny — przywraca część tej kontroli. Daje poczucie, że nie jest się już tylko przedmiotem zdarzeń, lecz znowu ich podmiotem.

To nie jest wymierny rezultat. Nie da się go ująć w statystykach ani wpisać do sprawozdania. A jednak — dla wielu ludzi, z którymi rozmawiałem przez lata — okazuje się nie mniej istotny niż same pieniądze.

Na końcu zostaje pytanie, które każdy oszukany musi sobie zadać sam: czy warto?

Nie ma na nie jednej odpowiedzi. Zależy od kwoty, od szans, od kosztów, od tego, czy człowiek chce wracać do tej sprawy. Zależy od tego, czego tak naprawdę szuka — czy zwrotu pieniędzy, czy może czegoś innego.

Ale jedno można powiedzieć z całą pewnością: decyzja powinna być podjęta na podstawie rzetelnej informacji, nie fałszywych obietnic. Na podstawie prawdy, nawet niewygodnej.

Oszustwo zaczyna się od kłamstwa. Droga wyjścia z niego musi zacząć się od prawdy.